W deszczowe popołudnie, lipiec 2000

Droga przez las późnym, deszczowym popołudniem. Środek lata. Lekki wiatr porusza liśćmi stojącej obok mnie brzozy. Stoję na poboczu i obserwuję przejeżdżające od czasu do czasu samochody. Daewoo, Ople, Volkswageny… i jeszcze raz to samo.

Ostatni raz wciągam rześkie powietrze głęboko w płuca. Otwieram drzwi stojącego obok mnie samochodu. Zdejmuję przeciwdeszczową, pomarańczową kurtkę i wsiadam do wnętrza. Patrzę na wskazanie termometru temperatury zewnętrznej. 16 stopni. Zaraz będzie cieplej. Z pozoru leniwie ustawiam oparcie fotela kierowcy, dotykam drewnianego koła kierownicy i gałki zmiany biegów. Jest na luzie. Przekręcam czerwony kluczyk. Zza grubych warstw materiałów wygłuszających dociera do mnie chropowaty warkot silnika. Prostuję ręce na kierownicy. Każdym centymetrem pleców czuję jak opasuje mnie dobrze wyprofilowany, wygodny fotel. Dodaję delikatnie gazu i silnik wchodzi na obroty. Tak, teraz słychać go wyraźnie. Jest w dobrej formie. Zwalniam hamulec ręczny. Włączam światła i prawie jednocześnie wrzucam jedynkę. Ruszam z pobocza i powoli przyspieszam.

Na początku słychać tylko szum toczących się opon. Jedynka. 4-5-6 tys. obrotów. Dwójka. 3-4-5 tys. obrotów. Wciska mnie w fotel. Lewą stopą i prawą nogą odbieram wrażenia z zachowania podwozia samochodu. Drzewa uciekają coraz szybciej. Już nie słychać opon, za to słychać silnik.

Pędzę pustą, leśną, asfaltową drogą. Gdzie nie gdzie tylko las poprzetykany jest polanami lub poletkami ze zbożem. Trójka, 4 tys. obrotów. Wskazówka prędkościomierza na banalnych 120 na godzinę. Ale nie na tej drodze. Silnik wyraźnie prosi o więcej. Pierwszy ostry zakręt. Prawy 90, nie wyprofilowany. Wchodzę w zakręt krótkim, zdecydowanym ruchem kierownicy. Przyspieszam na wyjściu. Plecami i nogami czuję przyspieszenie boczne i precyzję pracującego zawieszenia. Nagłym skrętem samochód jakby chciał zrzucić jeźdźca z siodła. Lekki przechył nadwozia. Ręce i nogi maja zajęcie. Niestety nie mam rajdowych pasów pięciopunktowych. Przyspieszam na wyjściu. Pedał w podłogę – 6 tys. obrotów. Samochód wyskakuje z zakrętu jak z procy. Świetnie! Ale nie mam czasu na zachwyty. Czwórka. Krótka prosta. Krzaki na poboczu śmigają szpalerem. 4 tys. obrotów. 140. Zakręt w lewo. Precyzyjny ruch trójramiennej kierownicy składa wóz w zakręt. Nie hamuję. Co jest dalej? Zasłaniające krzaki nie pozwalają na przekonanie się o tym. Wąsko. Więcej gazu. Szybciej. Siły na kierownicy zmuszają mnie do trzymania jej obiema rękami. Ale tak jest lepiej. Pełne napięcie. Prosta. Słucham silnika. Ten Włoch jest nie tylko silny, ale też pięknie śpiewa. Wyrzućcie radio przez okno, gdy jeździcie Alfami po zakrętach!

Tak jak kierowca rajdowy, czuję samochód całym ciałem. Ramiona, plecy, nogi – to wszystko mówi mi, co dzieje się aktualnie z samochodem. Przyspieszenie. Znoszenie boczne. Hamowanie. Każdy milimetr na kierownicy natychmiast zmienia się w skręt kół. Ale te milimetry mogą stanowić o przekroczeniu granicy przyczepności. Odkrywam, że im niższy bieg tym większe przyspieszenie i tym samym większa możliwość reakcji samochodu w zakręcie.

Dość rozważań. Kolejna seria zakrętów. Redukuję na trójkę. 5 tys. obrotów – 140. Prawy, krótki. Zdecydowanym ruchem zmuszam samochód do gwałtownej zmiany kierunku. Tył znosi na zewnętrzną, ale piekielne przyspieszenie i lekka kontra kierownicą ustawia go na prawidłowym torze. Pięknie. Następny zakręt. Lewy ostry. Na szczęście wyprofilowany. Wchodzę już bez napięcia. Samochód przejeżdża go jak pociąg po szynach. Czuję, że rozgrzane opony trzymają optymalnie na tym lekko wilgotnym asfalcie. Za chwilę kombinacja lewy-prawy. Wykorzystuję całą szerokość swego pasa. Sprężyste zawieszenie optymalnie znosi zmiany obciążenia. Nie odpuszczam gazu. Dwa precyzyjne ruchy kierownicą zlewają się w jeden. Prawy zakręt jadę na krawędzi jezdni. Czwórka – 150. Szpaler drzew zlewa się w zieloną ścianę. Dalej. Prawy dno. Lekki spadek zmienia się w zakręt. Nie wejdę!!! Pukam w hamulec, ale tylko dla dodania sobie odwagi. Przednie opony zaczynają lekko piszczeć. Ręce sztywnieją na kierownicy. Nie ruszę ani o milimetr! Widzę wyjście z zakrętu i dodaję gazu. Wychodzę z zakrętu. Szybciej! Piątka -170. Długa prosta. Widzę „wlokącego się” 120 km/h VW Passata. Włączam kierunkowskaz. Już go nie ma… Ale co tam prędkość. Już czeka na mnie następny zakręt. Odpuszczam trochę gazu. 200-100-50 metrów … 130 na liczniku. Na przekór wszystkiemu przyspieszam do 140. Składam samochód w lewy zakręt. Musi przejechać! Lekko znosi samochód na zewnątrz. Zacieśniam zakręt. Za szybko! Nie. Teraz nie mogę ująć gazu. Przechodzę. Uwaga prawy. Wchodzę po stycznej. Prostuję. Znowu prosta. Puszczam gaz. Samochód jakby niechętnie – ale zwalnia. Powoli zjeżdżam na pobocze i skręcam w leśną drogę. Staję. Zaciągam ręczny. Wysiadam. Jest chłodno. Wdycham świeże, leśne powietrze. Wkładam czerwony kluczyk do kieszeni i idę na spacer… Już wiem co to jest „Cuore Sportivo”…

Zdarzyło się pewnego popołudnia w lipcu 2000 roku. Samochód, który dostarczył tych wrażeń to Alfa Romeo.

About the author

Zbigniew Szczygielski

Add Comment

Historia Alfa Romeo

Kategorie

error: Content is protected !!